Medalierstwo według Stryjeckiego

Autopamflet.

Po ukończeniu studiów na Wydziale Rzeźby w roku 1964, nie mogąc robić rzeczy rozmiarów godnych, wykonałem pierwszy w życiu medal i dopiero wówczas dostrzegłem, że nie koniecznie musi to być oznaką życiowej klęski. Uprzednio nazywałem medalierstwo sztuką pomniejszania ludzi wielkich, musiałem więc przebiegunować poczucie humoru, by nadać pracy sens. Ostatecznie monumentalne rozwiązanie problemu może mieć gabaryty nawet kieszonkowe, a przysłowiowa „odwrotna strona medalu” to dla autora szansa wypowiedzi, jakiej żadna z pozostałych dyscyplin sztuki nie oferuje. Dlatego mając już nawet możliwość realizacji rzeźb większych, pozostałem dyletantem przy medalierstwie.

W epoce dominacji sztuki niefiguralnej, niedookreślonej, nietematycznej, medalierstwo budziło się właśnie z dziewiętnastowiecznego letargu; w pół wieku po malarstwie i rzeźbie z odwagą i impetem łamano kanony, dochodząc do granicy medalierstwa, jaką jest forma sferyczna i zaprzepaszczając tym samym awers i rewers – rzecz unikalną w sztuce. A przecież konwencja płaska, przez zaskakujące rozwiązanie stron, ich wzajemny stosunek, pozwala stworzyć kreację kierującą wyobraźnię widza poza fizyczny wygląd przedmiotu. Tym właśnie zafascynowany, starałem się również dociec, na ile płaski może być medal i czy poprzez sposób kadrowania (wzięty z filmu) – może być przybliżeniem, nie pomniejszeniem portretowanego.

W tymże czasie, poszukiwanie zastosowań nowych materiałów szybko doprowadziło do sporządzania „medali” z drewienek, plexiglasu, papiermache, sznurka (FIDEM, Sztokholm 80). Nie podejmując wyścigu w stronę baniek mydlanych, trzymałem się kurczowo brązu. Na szczęście w miejskim powietrzu i wodzie mamy teraz całą tablicę Mendelejewa, toteż i brąz dzięki temu może być znacznie bardziej pstrokaty, niż ten, do jakiego przywykliśmy. Pozostało tylko nauczyć się fakt ten wykorzystać w sposób zamierzony. Ze zdumieniem stwierdziłem wówczas, iż wyjątkowo przestrzennie oddziaływać mogą bardzo płytkie reliefy, a eksponowane wertykalnie zmuszają oglądającego do zmian pozycji, gdyż w każdym świetle ujawniają inne walory, a sposób oglądania staje się ważniejszy niż przedmiot.

Do połowy lat siedemdziesiątych wykonując portrety, starałem się detal anatomiczny traktować syntetycznie, formalnie jako wklęsłości i wypukłości, łudząc się iż uwydatni to wyjątkowość ludzi wybitnych. W efekcie, zamiast podkreślać charakter portretowanego, kierowało uwagę na portretującego, podobnie jak charakter pisma informuje o piszącym, nie o temacie. Chcąc ten stan rzeczy zmienić radykalnie, posłużyłem się technologią obiektywną; – przy zastosowaniu chemigrafii portret jest „dany” w punkcie wyjścia, autor medalu może go już tylko popsuć. I w kilku przypadkach ta działalność destrukcyjna dominuje na pewno. Dla dopełnienia pozostało tylko zminiaturyzować pewną ilość tematów globalnych, czy wręcz kosmicznych, ale to już na samym końcu.

Ponieważ w okresie monstruacji sztuki przyjęcie standardów zaprogramowanej awangardy sprowadzające się do negacji sensu tworzenia wymagało by konformizmu i autocenzury, dalej robię swoje. I choć dwustronne, nie są to już medale, nie malarstwo, czy rzeźba, plakat, ni komiks. Ponieważ, jak twierdzi Durenmatt, rzecz jest przemyślana do końca, gdy przybiera możliwie najgorszy obrót, dociekliwość zmogła poczucie przyzwoitości, a ofiarą padła dwustronna forma medalu, jakiej zapamiętale broniłem przed „kacerzami”…

Tak powstały „Cztery pory roku” – medal czterostronny, „Fatum” – w formie sześcianu, „passe par tout” – czyli aranżacja z brązu miejsca, gdzie powinien być medal, „Etui” w którym umieszczone prorocze słowa Herberta niebawem się spełniły, „Przyczyna kryzysu” – sam rant , bez awersu i rewersu, „antymedal” sprowokowany stanem wojennym, „Czarna skrzynka” – zawierająca zapis przyczyn upadku komunizmu, czy wreszcie „Jedyne wyjście” – awers i rewers bez rantu.

Szybkość realizacji niektórych z tych dziwactw pozostawia również wiele do życzenia. Taki na przykład „Medal dla krytyków i teoretyków sztuki”, czyli „Sąd Ostateczny”, to już jak cios zadawany z szybkością dryfu kontynentów. Na szczęście nie jest chybiony; rykoszetem trafia w podświadomość autora, posługującego się dla przyziemnych rozgrywek jednym z najwznioślejszych motywów egzystencji.

W dobie grafiki komputerowej i wideoklipów, te próby wyjścia poza rękodzieło mają charakter prowincjonalny, gdyż w Europie ani za oceanem tak się jeszcze medali nie robi. Łatwiejszy dostęp do nowych technologii pozwoliłby pełniej zagospodarować potencjalne możliwości konwencji medalierskiej, a być może osiągnąć nawet tak przecież modną w sztuce degenerację formy. Tymczasem to, co robię nie pasuje do żadnej kolekcji, galerii, mennicy, nie są to już medale, a mediale raczej, jako sposoby wyrazu. Żeby się tym zajmować, trzeba mieć bogatą żonę, więc lubię cytować Einsteina, który uczniów upominał by nie byli zbyt pracowici.

Warszawa, 1990.

***

Dwoistość Natury.

W kręgu krytyków, malarzy, a nawet rzeźbiarzy często powtarza się pytanie, czy medalierstwo traktować na równi z dyscyplinami sztuk wielkich, czy też jest ono tylko zjawiskiem peryferyjnym?

Próba odpowiedzi okazuje się być niezwykle inspirująca, chociaż wymaga dłuższego wywodu. Sam fakt, iż pytanie tak właśnie jest formułowane świadczy o niekwestionowalnie wielkiej tradycji malarstwa i rzeźby, jak i o roli w kulturze pełnionej przez medalierstwo, chociaż rola to całkowicie inna niż w epoce przedgutenbergowskiej, kiedy to właśnie medal mógł być nośnikiem względnie powszechnej informacji.

By określić, jakie miejsce zajmuje medalierstwo w sztuce obecnej, a szczególnie jaką rolę mogło by odegrać już w najbliższej przyszłości, nie sposób zaniechać opisu dominujących tendencji w dyscyplinach sztuki uznanych za wiodące. Trudności przysparza fakt, iż zjawisko to nader niespójne, gdyż z jednej strony obserwujemy przywiązanie do rutynowych sposobów, gorset akademizmu, – z drugiej – anarchiczne i też już anachroniczne, ciągle ponawiane próby destrukcji gdy już nie ma co burzyć i będące poza wszelką kreacją pozorowanie filozoficznej głębi przez pseudofilozoficzną tandetę. O tym, jak do stanu tego dojść musiało, pisałem dla kwartalnika Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku (1-2, 97) w szkicu pt. „Impas na zamówienie”.

I oto mamy w prestiżowych galeriach odrażające, antyestetyczne, przypisujące naturze ludzkiej wszystko co pejoratywne, demonstracje obnażające słabość autorów i lęk przed zagubieniem w przeciętności, choćby najbardziej rzetelnej.(-)

Tyle o obecnej sytuacji panującej bodajże wszędzie, bo teraz awangarda jest wszędzie. Rodzić się musi podobno w Nowym Jorku, bo tam jest metropolia, w pół roku później „metropolią staje się każda prowincja, taki jest los prowincji. Kto nie nadąża, bądź nie chce nadążać, rzekomo wypada z gry, a reguły gry są ścisłe, chodzi przecież o trwanie, dominację. I tylko to jest słabym punktem, że przecież nic nie trwa wiecznie. Muzyka na przykład z destrukcyjnego szoku otrząsnęła się z dużym wdziękiem, my plastycy mamy to przed sobą. To niepowtarzalna szansa, by krytycyzm i entuzjastyczną skłonność do radykalizmu towarzyszące twórczej energii młodych przeciwstawić destrukcji i jałowości.

Z wywodu nie wynika jeszcze związek z medalierstwem, może jedynie taki iż tendencje panujące w tej dziedzinie są jakby błogim snem w bezpiecznym, starym świecie, a tworzone zazwyczaj kreacje traktują o sprawach drugorzędnych w sposób rutynowy. Anemiczne w tym przypadku ciśnienie destrukcji tworzy zjawiska marginalne, budzące niesmak tradycjonalistów, niedostrzegane przez awangardę, tę od sztuki „wielkiej”.

Czy to poczucie bezpieczeństwa na peryferiach sztuki satysfakcjonuje twórców? Czy odmowa udziału w przewrocie jaki dokonać się musi, może pomóc medalierstwu? Jakie ograniczenia sprzyjają rozwojowi, a co go hamuje?

Otóż wszelkie ograniczenia nie wynikające z natury tej dyscypliny sztuki, tworzone z pobudek irracjonalnych, lub zaledwie technologicznych, są nieistotne. Postęp jest możliwy, gdy technologia pełni rolę jedynie służebną i jest rozwijana, bądź wypierana przez inną. A tak naprawdę, rzecz jest przemyślana do końca gdy znajdujemy wyjście z impasu.

Znamienne, że impas w jakim tkwią sztuki wielkie, a więc totalna destrukcja, to coś diametralnie przeciwstawnego dominacji tendencji zachowawczych medalierstwa. Czy może więc istnieć wspólna definicja tych dwojga?

Jeśli parafrazując stwierdzenie Jechudi Menuhina dotyczące muzyki, przyjmiemy, że sztuki plastyczne, to działania w przestrzeni trójwymiarowej przy pomocy form przestrzennych, bądź płaskich, które umysł interpretuje jako doznania wibracji zharmonizowanych, będących przeżyciem emocjonalnym, estetycznym, lub łączącym oba, – to takie ujęcie obejmuje i to wyjątkowe zjawisko, jakim jest medal. Mówi bowiem o tym, co może być zawarte na każdej ze stron, ale też, że znaczenie może mieć ich wzajemna relacja. Czy to ważne?

Niezwykle. Można w prawdzie z tego nie korzystać i medal będzie też dwustronny, ale jeśli wykorzystamy w pełni tę wyjątkową sposobność artykulacji, jaką stwarza przysłowiowa odwrotna strona medalu, sięgamy po to co nie wyrażalne słowami, obrazem, bo pomiędzy stronami medalu ulokowała te możliwości dwoistość Natury. Mówimy o świecie materialnym, metafizycznym, o naturze zjawisk materialnej czy energetycznej, o przeciwieństwach takich jak porządek i chaos, Światło i ciemność, zło i dobro, prawda i kłamstwo, z których każde jest rewersem przeciwstawnego, bez którego nie mogło by istnieć.

Ale to tylko rzeczywistość. A co z królową nauk – matematyką, której do istnienia żadna rzeczywistość potrzebna nie jest? – Otóż jej również dwoistość, przeciwstawność jest niezbędna. Każde równanie matematyczne, to inaczej – dwie strony medalu, nie obraz i nie rzeźba. Czy medalierstwo może stać się więc jedną ze sztuk wielkich?

– Jeśli nowa sztuka miała by odnosić się do rzeczywistości, to parametry wyjściowe niezwykle fortunne ma właśnie medalierstwo. Jeśli podobnie do matematyki, sztuka, jaka wyłoni się z obserwowanego przez nas chaosu miała by ambicję być tylko sztuką dla sztuki, – uprzywilejowanej pozycji medalierstwa i tak to nie zmieni.

Niestety, szlachectwo zobowiązuje. Medalierstwo zapóźnione na skutek konwenansów pozostanie ubogim krewnym. Gdy jednak wykorzystamy atrybuty medalu usuwając ograniczenia tkwiące w umysłach, jeśli technologie przestaną być kagańcem jaki nosimy z rezygnacją, a rozmiar, kształt i tworzywo staną się tak dowolne, jak w malarstwie, czy rzeźbie, to wówczas właśnie malarstwo czy rzeźba mogą okazać się zbyt jednostronne.

Parametry wyjściowe, choć bardzo fortunne, nie są receptą na sukces. Pożądana w epoce informacyjnego potopu zwięzłość i dobitność wypowiedzi artystycznej, skrót myślowy, czy poetyckiej natury wieloznaczność, to atrybuty jakie medal rozwijać może bez obaw i w sposób bodaj najpełniejszy. Po epoce, której sztuka chciała nie mówić nic, przyjdzie czas na sztukę zdolną powiedzieć wszystko. Operując skalą i materiałem stosownymi dla otwartej przestrzeni, kreacje których istotą jest dwustronność medalierskiej natury, mogą dostarczyć efektów niedostępnych malarstwu czy rzeźbie.

A co wówczas z medalierstwem małoformatowym?

Na tym, że istnieje duże, małe nie traci, jest jego przeciwieństwem. By mógł w pełni zaistnieć maleńki medal, musi istnieć jego przeciwieństwo i chodzi tu nie o grę słów.

Czy można traktować to poważnie?

Tak i nie. Jeśli uwierzymy, że świat zmierza ku entropii, być może nic się już zrobić nie da. Jeśli zaś dane nam jest wierzyć, że Wszechświat został wykreowany po to by ewoluował, wszystko w czasie dowolnie odległym, czy już teraz, dojrzeje do realizacji.

Warszawa, 1999.

  • Drogi Czytelniku

    Pamiętaj, że wszelkie materiały, które zamieszczam na moich stronach są chronione prawem autorskim.
    Tak więc kopiowanie ich a także przetwarzanie i rozpowszechnianie bez mojej pisemnej zgody jest traktowane jako przestępstwo. Bądź uczciwy i nie kradnij :)

%d blogerów lubi to: